"Set sail", czyli ahoj wesoła przygodo! 1/4
- Tomasz Łomnicki
- 19 lut 2022
- 4 minut(y) czytania
Jestem człowiekiem twardo stąpającym po ziemi, a wręcz mocno od niej uzależnionym, bo gdy tylko ją opuszczam - czy to gdybym miał lecieć czy to płynąć - odczuwam niepokój i wrażenie, że oto zaraz rozmaite znaki na niebie i ziemi będą zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia. Dlatego im więcej jej - ziemi, tej ziemi - pod stopami tym lepiej, a tzw. "nad poziom morza" jest bardzo bliski mojemu sercu.

Nie zmienia to jednak faktu, że klimaty marynistyczne - gdy mam z nimi styczność z poziomu fotela i laptopa - potrafią mnie cieszyć. Tak samo jak realizacje z nimi związane. I tak się też złożyło, że końcem zeszłego roku trafiła do mnie osoba, która potrzebowała stroju na rejs. Nie miała konkretnych wymagań, datowań, fetyszu koszerności etc. a wręcz pozwoliła mi na moje propozycje doboru ubrań i koncepcji.
Tak zrodził się pomysł kompletu iście marynarskiego. Bardziej marynarskiego niż marynarka. Czy coś.
Na zestaw ten składają się cztery ubrania: pludry, dublet, kasak (smock? Frock?) oraz płaszcz. Wszystkie te części ubrań starałem się uszyć w oparciu albo o zachowane zabytki (nawiązując do nich a nie odtwarzając w skali 1:1), albo też o znane mi wykroje bądź modyfikacje niektórych.
Cóż mogę rzec? "Frajdy było co niemiara", jak to rzekł Zawisza Czarny po bitwie pod Grunwaldem.
Przejdźmy jednak do opisu poszczególnych elementów. Niestety czas nie pozwala mi zawrzeć tego w jednym wpisie więc rozbiję to zapewne na cztery części. Ale za to nie będziecie mieć przesytu. Zaczynając zatem od samego dołu...
Pludry
Pludry jakie są każdy widzi. Nie chciałem robić wielgaśnych pluder, bardzo szerokich, bo nie wiem na ile to jest problematyczne na okręcie gdy trzeba się przemieszczać po tych ich masztach, rufach, linach, kontrmarszach i innych ferszalunkach. Jednocześnie nie czułem klimatu na długie spodnie, też znane pośród marynarzy. Stwierdziłem, że pójdę w kierunku pludrów węższych, nadal jednak w miarę pełnych, wyposażonych w haftki do mocowania z dubletem oraz z nogawką, którą można jakoś delikatnie zregulować (guziki? Sznurek? jeszcze nie miałem pewności co do rozwiązania). Chciałem nawiązać bazą do konkretnego zabytku i z tego tez powodu wybór mój padł na pludry, które można znaleźć u Janet Arnold w 3 tomie jej "Pattern of Fashion".
Zawierały wszystko co potrzeba. Mają haftki, mają prosty krój i fajne nogawki, no i ten patent z haftkami w nogawce. Miód na moje oczy. Oczywiście jako, że nie szyłem wiernej rekonstrukcji to nie zrobiłem wszystkiego 1:1 (wszak nie taki był zamiar).
Na wierzch zastosowałem cienką wełnę od WoolSome, podszewka to klasyczne szare płótno lniane, które kiedyś kupiłem bodaj na Allegro. Takie samo płótno zostało użyte do konstrukcji kieszeni oraz wszyte w gurt spodni (dwie warstwy, dodatkowo przeszyte maszyną).
Jak to u mnie - szwy konstrukcyjne przejechane maszyną, ale potem rozłożone i zabezpieczone ręcznie, tak samo zebranie w pasie zrobione ręcznie, ale potem dodatkowo przejechane maszyną. To nie ma prawa się zepsuć. Podszewka wszywana oczywiście ręcznie. Wszelkie rozłożenia szwu i ręczna robota czynioną za pomocą cienkiej lnianej nici od polskiej firmy Ariadna. Tutaj warto mieć na uwadze, że te nici są naprawdę cienkie i polecam je stosować do wykończeń (wszywanie podszewki, rozkładanie szwu), a przed tym koniecznie nawoskować i przeprasować, bo inaczej potrafią się rwać. Ale i tak je kocham. Natomiast do samego wszywania gurtu oraz robienia dziurek na guziki i beleczek używam standardowo nici lnianych z Czech. Najlepsze i najpiękniejsze. Można je kupić tak na podanej stronie jak i na innych oraz oczywiście na Allegro.
Kieszenie to u mnie osobna bajka, bo bawię się z nimi więcej niż to zapewne warto. Zawsze sam worek kieszeniowy przeszywam dwa razy, potem ręcznie fastryguję, potem przewszywam ręcznie, potem maszyną przejeżdżam i jeszcze ładnie ręcznie wykańczam. Na wieczną rzeczy pamiątkę. Raczej jedyne co im może się przydarzyć to przetarcie materiału. Koniec to oczywiście zafastrygowanie i zamknięcie ich oraz przeprasowanie i zostawienie tak do czasu ukończenia reszty prac. Dodatkowo w tych pludrach nogawka jest z jednego kawałka, nie ma szwa bocznego, w który standardowo wszywam kieszeń. Efektem tego było trochę gimnastykowania się przy ładnym kończeniu dołu kieszeni, ale akurat tutaj nie chciałem dawać beleczki. Myślę, ze koniec końców wyszło estetycznie.
Kolejna sprawa - rozporek. Zdecydowałem się na wszycie osobnego rozporka z guzikami, a nie jak w zabytku zrobienie dziurek od razu w spodniach. Podyktowała mną chęć do większego zaorania się robotą i nic innego. Tak trzeba żyć, aby sobie samemu podkładać kłody! Dziurki oczywiście obszyte ręcznie za pomocą wcześniej wspomnianych czeskich lnianych nici. Guziki, które potem doszły, zostały wykonane z tej samej tkaniny co wierzch spodni. Dół rozporka został standardowo u mnie zabezpieczony beleczką.
Idąc dalej oczywiście haftki. Tak jak pisałem wcześniej zdecydowałem się na takie rozwiązanie przez ich dużo większa wygodę aniżeli w przypadku rozwiązania z dziurkami i wiązaniem. Same haftki zostały dostarczone przez niezawodnego Zielonego Kawalera, którego polecam uwadze szanowny państwa (nie tylko w kwestii dodatków, ale w ogóle szycia). Wszyłem je w sposób przeze mnie ukochany, tj. robiąc delikatną dziurkę w gurcie spodni, a następnie wystawiając przez nią haczyk, gdy pozostała część zostaje w środku i jest wszyta do lnianego usztywnienia (tak ze nie przebija na wierzch). Całość następnie zostaje przykryta podszewką więc nic nie widać. Rozwiązanie estetyczne, ale czy powszechne? Raczej wątpię. Znamy takie zabytki, owszem, ale tez pełno rozwiązań gdzie po prostu haftka od razu jest naszyta na gurt i tyle. Szybciej dla krawca, a nadal spełnia swoją rolę. I łatwiej wymienić. Ja jednak mam swoje ulubione zwyczaje krawieckie. Znak rozpoznawczy. Zresztą widzę, że już coraz bardziej powszechny u innych.
Na koniec został jeszcze jeden temat czyli nogawka. Zastanawiałem się jak do tego podejść, ale gdy zobaczyłem rozwiązanie z Janet Arnold to stwierdziłem, że to jest to. Zapięcie na haftki, gdzie samym dołem mamy dodatkowe oczko wszyte celem większego zwężenia. Super sprawa. Oczywiście starałem się zrobić jakoś to tak mile dla oka, dlatego jedno z oczek wszyte jest poprzez zrobioną wcześniej dziurkę, a schowana część delikatnie przeszyta cieniutką lnianą nicią tak, że nie przebij na wierzch. Znaczy nie widać, a trzyma, coś jak nasza nadzieja na lepsze jutro.
Koniec końców efekt wygląda jak na załączonym obrazku. Widok z wierzchu oraz wnętrze. Myślę, że jest akceptowanie wykonane i sprawdzi się w akcjo. Pewnie widzicie wszędzie przebijające kropki, które nie każdemu mogą podejść do gustu, ale to rozwiązanie intencjonalne. Zobaczycie na pozostałych realizacjach. Chcieliśmy po prostu sobie jakoś to ozdobić i zdecydowałem się na takie wyraźnie przeszycie, które tez dało mi wiele frajdy. A przyznam szczerze, że głównie o to mi chodzi w tym wszystkim.
To tyle jeżeli chodzi o część pierwszą. Pozostaje mi pożegnać się starym marynarskim powiedzeniem: "Rufuj buszkpan na kilwater".
Comments